Stłumiony krzyk
prześlizgnął się między zaciśniętymi wargami chłopaka. Regulus Black gwałtownie
poderwał się z posłania, powstrzymany ostatecznie przez silne ramiona
pielęgniarki. Kobieta pokręciła głową, układając chłopaka z powrotem na
poduszkach.
– Już po kłopocie,
panie Black. Teraz do dna – włożyła w drżącą z bólu dłoń chłopaka szklankę i
wzięła się pod boki. Bardzo nie lubiła, gdy uczniowie się ze sobą pieścili.
Zwłaszcza Blackowie, chociaż mogło to mieć swoją przyczynę w jej nieudanym
romansie z dostojnym Orionem Blackiem jeszcze z jej czasów szkolnych. Regulus
wyglądał identycznie, jak ojciec w jego wieku, z wyjątkiem oczu, które u Oriona
miały kolor stali. – Myślał pan, że to sok dyniowy? – Kobieta żachnęła się,
poirytowana, kiedy Black niemal wypluł miksturę na pościel.
Drugi chłopak, z
włosami, które były równie blade, co jego mleczna cera, siedział potulnie w
swoim łóżku, oparty ostrożnie na poduszkach i wsłuchiwał się w złośliwy ton
pielęgniarki i stłumione narzekania Ślizgona. W uszach wciąż huczał mu trzask,
który słyszał na dachu, przypominający odgłos łamanej na kolanie gałęzi. W
odruchu przesunął dłonią po swoim ramieniu. Skaleczył się kawałkiem dachówki,
która utkwiła tuż obok jego kości obojczykowej. Z westchnieniem opuścił dłonie,
układając je bezwiednie na kołdrze.
Black go złapał, chłopak wciąż nie
mógł tego zrozumieć. Nie uważał oczywiście, że Regulus mógłby pozwolić mu
spaść, ale wszystko stało się tak szybko – nie wiedział, czy on byłby w stanie
zareagować od razu. Było mu trochę głupio, że sprowokował Ślizgona. Co byłoby,
gdyby jednak runął w dół?
Pani Collins podeszła
do niego, wyraźnie zamyślona. W jej oczach było pełno wspomnień, które Will
mógłby bez trudu odczytać. Gdyby oczywiście cokolwiek widział. Poczuł delikatne
i lekko drżące ręce pielęgniarki na swoich policzkach.
– Zamknij oczy.
William wykonał
polecenie i poczuł się nagle, jakby już nigdy miał nie widzieć. Kiedy
pielęgniarka przyłożyła do jego zamkniętych powiek opatrunki, dreszcz przeszedł
po całym jego ciele. Biały bandaż obwinął jego głowę, powodując nienaturalny
dyskomfort. Wziął głębszy oddech i chwilę trzymał go w płucach, starając się
logicznie wyjaśnić powód swojej paniki.
– Kiedy będę widzieć?
– spytał na wydechu, zaciskając dłonie na kołdrze. Kobieta nie śpieszyła się,
by mu odpowiedzieć.
– Za dzień lub dwa,
panie Reagan. Podam teraz panu eliksir. Spokojnie – przyłożyła szklankę do jego
ust, a on lekko drgnął zaskoczony. Z pomocą zamyślonej pani Collins wypił całą
miksturę. Wydawało mu się, że do jego lekarstwa pielęgniarka dolała soku
dyniowego i to odkrycie wprawiło go w nieco lepszy nastrój. Nastrój do
złośliwości.
Poczekał, aż drzwi
kantorka zamknęły się z trzaskiem, i wsunął się głębiej pod kołdrę, zatapiając
w miękkich poduszkach. Poczuł wzrok Regulusa na sobie. Jeśli myślisz,
że nie wiem, że się na mnie gapisz, to się mylisz, Black.
– Pani Collins chyba
za tobą nie przepada, co Black?
– Pielęgniarka? Gdyby
jeszcze mnie to chociaż trochę obchodziło.
– Wiesz, tylko nie
zdziw się, jeśli pewnego dnia wleje ci do gardła coś podejrzanego.
– Ta półkrwista? Tylko
by spróbowała.
Głos ciemnowłosego
chłopaka był chłodny, a ton podły. Typowy czarodziej czystej krwi,
pomyślał William i przeciągnął się ostrożnie, badając dłońmi swoją szyję.
– Jesteś jak zwykle za
bardzo pewny siebie.
Przez chwilę w sali
panowała zupełna cisza. Ślizgon wpatrywał się w Williama z irytacją.
– Kto to mówi, Reagan?
– syknął nagle. – Spieprzaj, nie będę marnować na ciebie oddechu.
– Tak? Masz coś
lepszego do roboty? Daj mi znać, chętnie też coś porobię.
Williamowi odpowiedziało
długie milczenie, bo Regulus odwrócił się na bok, plecami do niego i zacisnął
powieki, mlaskając językiem i próbując pozbyć się z niego gryzącego, pikantnego
smaku. Będę musiał kazać Zabiniemu skombinować czekoladowe żaby,
pomyślał. Miał nadzieję, że ktokolwiek przyjdzie go odwiedzić, chociaż tak
naprawdę wcale w to nie wierzył. Nikt nie chciał się z nim zadawać po tym, jak
Syriusz dołączył do szkoły w tym roku. Nie cierpiał szczególnie z tego powodu,
bo zarówno Zabini, jak i Malfoy wydawali mu się nudni. Czasem bywał jednak
samotny, leżąc w swoim dormitorium i wpatrując się w sufit. Myślał wtedy
głównie o bracie i o tym, jak świetnie bawi się z Lupinem i resztą Gryfonów w
ich wspólnym pokoju. Może chociaż matka napisze.
– Zamierzasz mnie
ignorować? Nie bądź śmieszny, Black. Utknęliśmy tutaj, więc równie dobrze
możemy pogadać.
– Nie spoufalam się ze
zdrajcami krwi – fuknął Regulus, nakrywając się kołdrą po szyję.
– Tak? Mnie się
wydaje, że na własne oczy widziałem, jak robisz coś zupełnie odwrotnego.
Ciemnowłosy chłopak
zacisnął szczęki. On znowu męczy go o tę Krukonkę, mimo że tak naprawdę Black
nie zdawał sobie sprawy, że dziewczyna randkowała wcześniej z Gryfonem.
– Od tamtej dziewczyny
oczekuję zupełnie innej formy towarzystwa, Reagan. Wiesz co mam na myśli, czy
mam ci wyjaśnić? – odwrócił się w jego stronę, patrząc na albinosa, który
prychnął rozbawiony.
– Skąd pewność, że ja
nie mogę dotrzymać ci tego typu towarzystwa?
Ślizgon otworzył
szeroko usta, obnażając swoje zaskoczenie. Dość długo nie był w stanie
przywołać się do porządku, więc dziękował Salazarowi Slytherinowi za to, że
Gryfon jest niewidomy. Otrząsnął się z niemego szoku dopiero, gdy do Skrzydła
Szpitalnego wparowała jego nauczycielka transmutacji i opiekun domu węża.
***
– Dlaczego im powiedziałeś?
William sądził, że
Regulus przysnął, ale ten nagle poruszył się w swoim łóżku, oczekując
odpowiedzi. Gryfon podskoczył niespokojnie, lekko przestraszony tym nagłym
dźwiękiem. Nie widząc czuł się bardzo niepewnie i na każdy niespodziewany odgłos
reagował obruszeniem. Przez chwilę przez myśl przeszło mu, że Regulus mógłby go
teraz z łatwością zamordować, bo nie zdołałby spostrzec go na czas.
– Podsłuchiwałeś? –
spytał, uśmiechając się i podnosząc nieco na poduszkach. Sam chciał się
zdrzemnąć, ale skoro Ślizgon nie spał, postanowił dotrzymać mu towarzystwa.
– Czemu powiedziałeś,
że cię złapałem? – Chłopak uderzył otwartą dłonią w materac, ignorując próbę
wytrącenia go z równowagi. Uważnie przyglądał się albinosowi, zastanawiając
się, jak się wytłumaczy.
– A co miałem
powiedzieć? Że chciałeś mnie zabić? Mogliby cię nawet wyrzucić ze szkoły, jeśli
nie przesłuchać za to w Ministerstwie. Moja rodzina może i nie jest tak
szanowana, jak twoja, Black, ale mam bardzo upartą matkę, która gotowa byłaby
dać wszystkim Blackom popalić.
– Spadłeś przeze mnie.
I chociaż może nie planowałem cię zabić, to stanowczo miałem ochotę nieźle ci
dokopać. W wyniku mogłeś zginąć.
– Ale nie zginąłem. Bo
mnie złapałeś, pamiętasz?
William pokręcił lekko
głową, rozbawiony poważnym tonem Regulusa. Ten żachnął się, prychając, i
spuścił wzrok na pościel, którą miętosił w palcach. Ten wypadek zaskakująco
intensywnie go męczył. A przecież nie powinien. Reagan był jednym z niewielu
ludzi, których Ślizgon nie mógł wręcz znieść. Oczywiście wielu czarodziejów
miał w głębokim poszanowaniu, ale William po prostu doprowadzał go do białej
gorączki swoim aroganckim uśmiechem i bezpośredniością.
– To jest ostatni raz,
jak gadamy, Reagan. Po przekroczeniu progu tego pokoju za parę dni, nie chcę
cię widzieć na oczy.
– To będzie raczej
trudne, Black. Chodzimy do jednej szkoły i mamy ze sobą ponad połowę zajęć. Jak
planujesz to zrobić? Na stałe wydrapiesz sobie oczy? – wibracje w głosie
Williama sprawiły, że Regulus oczami wyobraźni zobaczył wzrok, jaki rzuciłby mu
w tym momencie Gryfon i na nowo go to rozzłościło.
– Jeśli będę musiał. –
Ślizgon zacisnął wargi, odwracając się znów tyłem do albinosa. Odpowiedziało mu
tylko pojedyncze prychnięcie.
***
Regulus w skupieniu
patrzył, jak pielęgniarka odwiązuje opatrunek na oczach Williama. Zastanawiał
się, czy kobieta nie przeliczyła się z tym nagłym ozdrowieniem. Widząc, jak
Gryfon mruga kilkakrotnie i osłania oczy od światła wpadającego przez okna,
odetchnął z ulgą. A jednak.
Na twarzy Reagana
wykwitł szeroki uśmiech. Chłopak zaczął dziękować pani Collins, kiwając głową i
mówiąc coś o uznaniu dla jej umiejętności. Regulus nie mógł powstrzymać się od
przewrócenia oczami. Odwrócił wzrok i z niesmakiem spojrzał na swoje złamane
ramię. Nie zamierzał o nie pytać, bo kobieta wyraźnie go nie lubiła i prędzej
by go wyśmiała, niż spokojnie wyjaśniła w jakim jest stanie.
Po przeprowadzeniu
kilku badań kontrolnych, pielęgniarka poszła poinformować o postępach w
leczeniu McGonagall, która poprosiła ją o natychmiastowe wiadomości o stanie
zdrowia Reagana. Znowu byli sami i chociaż William nie odezwał się do Blacka od
momentu, w którym Parkinson dostarczył mu notatki, Regulus wiedział, że tym
razem Gryfon będzie chciał go podręczyć, teraz – kiedy widzi.
Miał w tym dużo racji,
bo pierwszym, na co Will zwrócił uwagę była skulona sylwetka Blacka juniora
tkwiąca w przeciwległym rogu sali, tuż przy drzwiach wejściowych. Chłopak
wyglądał już na pełnego sił witalnych, ale zupełnie niezadowolonego. Oczy
przymknął, patrząc w bliżej nieokreślonym kierunku. Gryfon zauważył, że dolna
warga chłopaka ubrudzona jest czekoladą. Zmrużył oczy, zadowolony.
– Prawie tęskniłem za
twoją ponurą twarzą, Black.
– Odczep się, Reagan –
odpowiedział mu Ślizgon, nadzwyczajnie spokojnie, nawet nie unosząc wzroku.
– Dobrze ukrywasz, że
cieszysz się z tego, że widzę. Szybko się uczysz.
– Czemu miałoby mnie
to obchodzić, zdrajco? – Regulus wykrzywił swoje różowe usteczka, a ułożona za
jego ciałem prawa ręka lekko się zacisnęła. – Byłeś znacznie potulniejszy, jako
niewidomy.
– E tam, bycie
potulnym jest nudne. – Will wzruszył ramionami, celując w Blacka wesołym
uśmiechem. Nagle ten podniósł na niego wściekłe spojrzenie.
– Powinieneś znać
swoje miejsce, Reagan. Ktoś twojego pokroju nie powinien traktować w ten sposób
kogoś mojej rangi.
– Mojego
pokroju? Twojej rangi? – William prychnął, w jego oczach pojawiły się
iskierki irytacji. – Myślę, że wsadziłeś głowę zbyt głęboko w swoją dupę, Black.
– Kto to mówi?
Arogancki pedał.
William uniósł brew,
przechylając lekko głowę. W końcu uśmiechnął się szeroko, a jego zdenerwowanie
gdzieś wyparowało, ku większemu przejęciu Blacka juniora.
– Wziąłeś sobie do
serca to, że zaproponowałem ci seks, co? – Reagan z dużą satysfakcją
obserwował, jak na twarzy Blacka pojawia się zarówno zaskoczenie, jak i zupełne
zmieszanie. – Masz czekoladę na ustach – dodał patrząc, jak chłopak nerwowo
trze otwartą dłonią swoje wargi i ma największą ochotę zapaść się pod ziemię. Nie
mogąc wytrzymać, William wybuchnął szczerym śmiechem. Jest słodki…
Niespodziewanie do
pokoju nieśmiało wszedł Remus Lupin, w konsternacji przyglądając się to
zażenowanemu Ślizgonowi, to roześmianemu koledze.
– Myślałem, że
jesteście chorzy, ale widzę, że dobrze się bawicie.
***
– Śpisz?
Regulus odwrócił się
na drugi bok i omal nie umarł ze strachu, widząc przed sobą dwa kocie ślepia
Williama. Gwałtownie usiadł na posłaniu, odsuwając się od chłopaka.
– Czemu się do mnie
podkradasz? Czyś ty do reszty zwariował? – spytał, wsłuchując się w głośne
bicie swojego serca.
– Nudzi mi się, za
długo spałem w dzień. Zróbmy coś.
– To, że się nudzisz,
nie jest moim problemem, Reagan. A teraz spieprzaj – syknął Ślizgon, po czym
odwrócił się do chłopaka plecami i naciągnął kołdrę na swoją głowę. Zaczął
zastanawiać się, czy to wystarczy. Jeśli byłocoś, czego nauczył się przez te
dwa dni, to tego, że Gryfon był bardzo uparty. Niby Regulus też nie był wcale
zmęczony, ale wolał chociaż udawać, że śpi, by nie spoufalać się z tym bardzo
dziwnym w swoim usposobieniu czarodziejem.
– Ale z ciebie gbur,
Regi, nie udawaj, że śpisz – chłopak trącił skulonego Blacka juniora w kość
ogonową, a ten jak na zawołanie, zerwał się z posłania podciągając kołdrę pod
brodę i zasłaniając się nią jak cnotliwa dziewica. Wywołał tym stłumione nieco
rozbawienie Williama.
– Nie dotykaj mnie.
Jak ty w ogóle się do mnie zwracasz, Reagan?
– Regi – Gryfon uniósł
brew, powtarzając wyraźnie skróconą formę imienia chłopaka i przysiadł na
brzegu jego łóżka. – Stwierdziłem, że jesteś zbyt śmieszny, żeby zwracać się do
ciebie po nazwisku.
– Śmieszny?
– w głowie Blacka zapanował chaos. Miał znowu ochotę porządnie przywalić
Gryfonowi i mierzył ryzyko wydalenia ze szkoły. W końcu ta złośnica
McGonagall obiecała im wielkie konsekwencje w przypadku niedostosowania się do
jej zakazów. A jednym z nich było wszczynanie bójki w Skrzydle Szpitalnym z
Reaganem właśnie.
– Jesteś
najśmieszniejszym gburem, jakiego w życiu spotkałem. Ale znam sposób, w jaki
mógłbyś się zreflektować.
– Jaki? – Regulus
stwierdził, że nie zaboli spytać, chociaż zmrużył jedno oko, patrząc na
albinosa podejrzliwie.
– Przeczytałem, że po
przedawkowaniu eliksiru na ślepotę ma się niezły odlot – kocie tęczówki
Williama błyszczały w ciemności z ekscytacji.
***
– Czyli nie miałeś
pojęcia? – głośny śmiech Williama zadudnił w czterech ścianach Skrzydła
Szpitalnego.
– Nie przywykłeś
jeszcze do tego, że świat nie kręci się wokół ciebie? – Regulus wyglądał na
mniej rozbawionego niż Gryfon. Jego grymas nie przypominał jednak standardowego
zestawu min, którymi raczył otoczenie Ślizgon. Błogi uśmiech był przyczepiony
do jego twarzy, a oczy wpatrywały się w nocne niebo, kiedy obaj siedzieli w
oknie w ciemnym pokoju. William przez chwilę przypatrywał się chłopakowi z
szerokim uśmiechem obserwując tę anomalię. Black był tylko pozornie podobny do
Syriusza, bo mniej bezczelny, mniej pewny siebie i znacznie bardziej uroczy.
– Kto to mówi? Nawet
nie znasz imion tych wszystkich dziewczyn.
Regulus nie
odpowiedział, uśmiechając się tylko szerzej i przymykając oczy, jakby
przypomniał sobie o czymś bardzo przyjemnym. Oparł głowę o kamienny mur i
splótł ze sobą dłonie, wpierając je na swoim kolanie podciągniętym do piersi.
– Sądziłem, że jesteś
strasznym nudziarzem, Regi, a tu proszę bardzo, pozwalasz sobie na
przedawkowanie syropu i to w tak niegodnym towarzystwie? Nie martwisz się, że
któryś z twoich obślizgłych przyjaciół się dowie? – Reagan zmrużył oczy, będąc
w nastroju do złośliwości. Albo w nastroju na cokolwiek. Regulus tkwiący tuż
przed nim wyglądał dość ospale i robiło się nudno, mimo że William wciąż nie
mógł napatrzeć się zmianie, która zaszła w Ślizgonie. Melancholijny spokój
połączony z jakimś wewnętrznym spełnieniem chłopaka rozbudził dziwną afekcję
albinosa. Nie, to za duże słowo. Może sympatię. Mały zaczątek sympatii.
– Mów, co chcesz, ale
mnie chyba już nic nie może zaszkodzić po tym, jak Syriusz zaczął się z wami
prowadzać – Black spuścił głowę, pozwalając jej przez chwilę bezwiednie zwisać
na piersi, po czym westchnął i spojrzał na drugiego chłopaka. W jego oczach
była niewidoczna wcześniej dla Williama głębia, która z niejasnych powodów go
rozczuliła. Gryfon pozwolił sobie na zwilżenie warg językiem i lekko pochylił
się w przód. Ślizgon nie zareagował, wciąż bezwiednie wpatrując się w chłopaka.
– Namawiamy twojego
brata do grzechu? – spytał, nagle czując nieodpartą potrzebę spojrzenia na
wargi Blacka juniora.
– Grzechu?
– Regulus syknął lekko, wymawiając to słowo i odchylił się w tył, znów
opierając głowę na ścianie za sobą.
– Nie słyszałeś o
wszystkich tych mugolskich zabobonach o Szatanie?
– Szatanie – Black
powtórzył to słowo z nutką rozbawienia w głosie. – Przejebane, przejebane, pora
łączyć się z Szatanem? – chłopak wybuchnął śmiechem i Reagan wkrótce do niego
dołączył, szczerze rozbawiony niemądrą rymowanką.
– Teraz się śmiejesz,
ale kto wie, może to rzeczywiście jego sprawka. Wielki ród Blacków powoli traci
wszystkie swoje wpływy, których jeszcze paręnaście lat temu pozazdrościła wam
każda czystokrwista rodzina. A teraz Szatan zabiera ci nie
tylko dobre imię, ale także brata kojarząc go z… chłopcem – Reagan prychnął
rozbawiony i pokręcił głową, zerkając w stronę pustej butelki. Cała ta wesołość
powoli go opuszczała, a na jej miejsce wpływały senność i odrętwienie.
Westchnął i złapał się za kark. Nagle usłyszał głośny oddech Ślizgona. Uniósł
wzrok, by zobaczyć go drzemiącego spokojnie z lekko uchylonymi ustami. William
nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Uroczy.
***
– Tarantallegra!
– Protego!
Dwaj czarodzieje
stanęli przed sobą uzbrojeni w różdżki. Jeden z nich wydawał się zupełnie
oburzony, a drugi powoli rozumiał, jak wielki błąd popełnił. Regulus zacisnął
wargi i ustawił się pewniej na nogach, gotowy, by zaatakować. Był zupełnie
obolały, niewyspany i wściekły przez noc spędzoną w otwartym oknie, na zimnych
kamieniach i, mimo że Remus nie chciał zrobić mu zapewne krzywdy, w tej chwili
Ślizgon bardzo zapragnął nieźle kogoś urządzić. Na dobry początek postanowił
powiesić smarkacza do góry nogami, by trochę krwi dopłynęło mu do pustej
czaszki.
Nagle za jego plecami
rozległ się głośny śmiech. Obaj chłopcy odwrócili się i wpatrzyli w osuwającego
się po kamiennej ścianie Williama, który nie mógł powstrzymać głośnego śmiechu.
Regulus zacisnął mocniej szczękę. To przez niego tak fatalnie się dziś czuł. To
przez niego spał poza łóżkiem i miał dziwne zawirowania w żołądku.
– Tarantallegra?
Coś takiego chciałbym zobaczyć! Chociaż raz sprawiałbyś wrażenie mniej
ponurego, Regi!
Na dodatek, przecież
ustalili, że Reagan już nigdy nie zdrobni jego imienia. A już na pewno
nie w obecności osób trzecich. Regulus bardzo zapragnął odesłać albinosa do
Skrzydła Szpitalnego w kawałkach. Wyrwać mu wszystkie kończyny i zepchnąć wózek
z jego torsem i dyndającą, nadętą główką ze schodów wieży z zegarem. Przez myśl
przeszło mu nowe zaklęcie, którego nauczył go mały Snape. Chciał je wypróbować,
sprawić Gryfonowi ból, który od razu zmazałby uśmiech z jego twarzy. Podniósł
już różdżkę, jednak Lupin stanął w obronie przyjaciela, wyrywając ją z jego rąk.
– Lupin!
– Jeśli chcesz się z
nim rozprawić, zrób to, jak ty to zwykłeś mówić, „po mugolsku”.
Regulus siłą
powstrzymał głośne prychnięcie oburzenia. Lupin myślał, że Ślizgon nie jest w
stanie zrobić porządku z Reaganem własnymi pięściami? Myślał, że nie będzie
chciał brudzić sobie rąk? Bardzo się pomylił. Dla Blacka pomysł wbicia pięści w
nos albinosa okazał się wręcz pokusą nie do odrzucenia. Chłopak
zacisnął zęby i ruszył w kierunku roześmianego Willa. Wkrótce złapał go za
kołnierz, obnażając nieco kły, wściekły. Gryfon był jednak przygotowany. Już
chwilę później Black stał pod ścianą, złapany za poły szaty przez Reagana,
który aż kipiał od wypełniającej go adrenaliny, mrucząc niskim, przyciszonym
głosem:
– Wymykać się z rana,
bez pożegnania, Black? Nieładnie.
Regulus przez chwilę
zamarł szczerze zaskoczony szybką reakcją chłopaka. No tak, ten jego
refleks. Will oblizał usta i obnażył swoje zęby w uśmiechu. Zaciągnął się
nagle mocniej powietrzem, czując znajomy zapach herbaty, towarzyszący
Ślizgonowi wszędzie, gdzie się pojawiał. Gryfon podniósł różdżkę do gardła
Blacka, otrząsając się z nagłego rozproszenia. Przez chwilę obserwował
wściekłość odznaczającą się na twarzy Regulusa z satysfakcją. Nie zamierzał mu
nic robić. Nic oprócz doprowadzenia go do szewskiej pasji. Remus był
najwyraźniej z goła innego zdania.
– Expelliarmus!
William dał się
rozproszyć już zupełnie i wpatrzył się w Lupina z dezaprobatą. Niby wiedział,
że celowanie w nieuzbrojonego Ślizgona nie było do końca czystym zagraniem, ale
nie przypuszczał nawet, że młodszy kolega mu przeszkodzi. Bardzo nie
chciał, żeby wilkołak im przerywał.
Nim jednak William
zdecydował, co z tym wszystkim zrobi, silne uderzenie w splot słoneczny
wypełniło całą jego świadomość. Skulił się z jękiem, cofając się o kilka kroków
i zataczając w kierunku pobliskiej zbroi. Zacisnął powieki, czując jak dławiące
ciepło pulsuje w jego ciele, rozchodząc się po jego najdalszych zakamarkach.
Regulus wyprostował
się dumnie, zerkając na Gryfona. Przez chwilę strzepywał z siebie zapach
albinosa, by następnie podejść do małego Lupina i odzyskać swoją własność. Cały
czas wsłuchiwał się przy tym w stłumione jęki Williama, dochodzące zza jego
pleców. Odchodząc, pozwolił sobie na uśmiech satysfakcji, który wkrótce
przykrył językiem łakomie przeciągniętym po górnej wardze.
***
– No to… masz kogoś na
oku?
William uśmiechnął się
bardziej do siebie, niż do Remusa. Myśl o pierwszej osobie, która przyszła mu
do głowy, bardzo go rozbawiła i jednocześnie wzbudziła przyjemne ciepło
kumulujące się w spodniach od piżamy. Może i miał kogoś na oku.
***
Z Wielkiej Sali
płynęła głośna, żwawa muzyka. Białowłosy chłopak przemierzał korytarze w
pośpiechu do momentu, w którym idący z naprzeciwka Ślizgon nie przerwał
bieganiny jego myśli. William pozwolił sobie na szeroki uśmiech, mierząc
złośliwym spojrzeniem sylwetkę zupełnie niezachwyconego ich spotkaniem Blacka.
– Hej, Regi – Gryfon
zastąpił drogę Regulusowi, dodatkowo tylko go tym irytując.
– Miałeś nie odzywać
się do mnie więcej, Reagan – Black cofnął się o krok, mierząc chłopaka
nieprzychylnym spojrzeniem.
– Miałem – przyznał
Will, kiwając głową i zmniejszając znowu dystans między nimi. – Ale nasz układ
przestał mi się podobać.
– Co to ma znaczyć? –
Black przyjrzał się Gryfonowi spode łba. Nagle stał się podejrzliwy. Coś w
głosie albinosa go zaniepokoiło.
– Gdzie się wybierasz?
Impreza dopiero się zaczęła – William wsunął dłonie w kieszenie, przyglądając
się Ślizgonowi z ukosa. Widząc że Regulus też nie może odwrócić od niego wzroku,
Will złapał się za kark, przygryzając wargę. Chciał się popisać.
– Impreza? Ty
nazywasz to imprezą? – Black prychnął, odwracając twarz. –
Spadaj, Reagan. Żeby to był ostatni raz, kiedy zaczepiasz mnie na korytarzu. –
Przeszedł obok Gryfona, przepychając go ramieniem. Niespodziewanie dłoń
Williama złapała go za ramię i odwróciła jego ciało do siebie.
– Bo co, Regi? No? –
znienacka Gryfon wybuchnął śmiechem. Black junior zatrząsnął się ze złości,
zrzucając rękę albinosa z ramienia. Wypchnął policzek językiem i zmrużył oczy.
– Tym razem w pełni
świadomie zepchnę cię z jakiejś wieży, Reagan. I jeśli myślisz…
– Jeśli myślę, że co?
– William nagle spoważniał, wchodząc czarodziejowi w słowo. – Wcale się ciebie
nie boję, Black – chwycił twarz Ślizgona, przyciskając go do pobliskiej ściany
i napierając na niego całym ciałem. Klatki piersiowe obu chłopców przylgnęły do
siebie wypchnięte przez nagłe, głębokie oddechy. W ciszy piorunowali się
spojrzeniami. Nagle kocie oczy albinosa zmiękły i zaczęły swobodnie krążyć po
twarzy Regulusa. Świadomość bliskości twardego i napiętego ciała chłopaka
przyciśniętego do jego własnego wywołała niezdrowe dreszcze na jego plecach.
Przesunął palcami wzdłuż szczęki ciemnowłosego i oparł kciuk na jego dolnej
wardze, lekko ją przyciskając.
– Spodobałem ci się,
zboczeńcu – bardziej stwierdził niż spytał Ślizgon, unosząc podbródek dumnie. Wykrzywił
lekko wargi, ale nie poruszył się, czując ciepły oddech Gryfona na swoich
ustach. Will pozwolił sobie na krótki, niski śmiech.
– Rzeczywiście, jak
tak teraz myślę, to twoje niegrzeczne usteczka mogłyby zająć się czym innym,
niż gadaniem, Black. No pokaż, jak szeroko umiesz je otworzyć. Tyle może nie
wystarczyć – albinos rozwarł kciukiem usta zaskoczonego Regulusa, wyobrażając
sobie bezwstydnie, jak obejmują dolne partie jego ciała.
Drugi z kolei syn
Oriona Blacka – drugi do tytułu spadkobiercy rodu – nie mógł puścić tak
bezpośredniej uwagi mimo uszu. Zamachnął się i z całej siły, jaką dysponował,
uderzył Gryfona w szczękę, zmuszając go do cofnięcia się. Korzystając z
zupełnego zamroczenia chłopaka, trzymającego się za twarz, Ślizgon złapał go za
włosy, odchylając jego głowę w tył. Obolały jęk został stłumiony przez namiętny
pocałunek.
Regulus przylgnął
swoimi wargami do ust Williama, przyciągając jego sylwetkę do siebie. Nagle w
ciałach obu nastolatków zawrzała krew. Ślizgon poczuł się wolny i to uczucie
zupełnie zawróciło mu w głowie. Reagan przyciągał go jak magnes i chłopak nie
mógł przestać go dotykać. Poczuł twardą ścianę za sobą i rozgrzane ciało
Gryfona przyciśnięte do jego z większą niż wcześniej zawziętością. Musiał
wykorzystać tę chwilę, ten moment, kiedy był przekonany, że może zrobić
wszystko. Ręce Blacka powoli zaczęły przesuwać się po ciele Reagana, po jego
szyi, ramionach, piersi i brzuchu. Wreszcie dotarły do spodni chłopaka. Dłoń
Regulusa otworzyła się i łakomie przywarła do krocza Williama, który na
gwałtowny dotyk zareagował głośnym pomrukiem. Na chwilę odsunął twarz od
czerwonych ust Blacka, by przyjrzeć się mu i wbić zęby w swoją dolną wargę. W
końcu oblizał się, mówiąc:
– Przejebane, przejebane, pora łączyć
się z Szatanem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz